Moja marka Marmollada. Agata Karcz i jej torebki z filcu wełnianego

5 marca 2020

Pani Agata Karcz szyć zaczęła już jako mała dziewczynka. I choć przez lata szycie traktowała jako hobby, dziesięć lat temu zdecydowała, że rzuca etat i rozpoczyna pracę w ramach własnej działalności. Torebki z filcu wełnianego jej autorstwa pokochały nie tylko Polki – powędrowały one w najróżniejsze zakątki świata. Minimalistyczne, ponadczasowe fasony oraz materiał, który się nie rozciąga się, nie traci koloru i stosunkowo wolno się mechaci, okazały się gwarantami sukcesu!

Zapraszam Was do przeczytania mojej rozmowy z panią Agatą, która jako jedna z nielicznych w Polsce projektantek pracuje z filcem wełnianym. W swojej wrocławskiej pracowni pod marką MARMOLLADA z tego właśnie materiału, a także z bawełny, tworzy prawdzie cuda, udowadniając, że w czasach masowej produkcji nadal istnieje na rynku miejsce dla rękodzieła!

MOJA MARKA MARMOLLADA.
AGATA KARCZ I JEJ TOREBKI Z FILCU WEŁNIANEGO


Justyna Ziembińska-Uzar, Kupuję Polskie Produkty: Pani Agato, pierwsze torby szyła Pani już w liceum, ale Pani przygoda z rękodziełem zaczęła się znacznie wcześniej. Kiedy do rąk małej Agatki trafiła pierwsza maszyna do szycia?
Agata Karcz, Marmollada: Rzeczywiście pierwsze torebki – a także ubrania – szyłam w czasach licealnych, dla siebie i moich koleżanek, ale tak naprawdę rękodziełem zajmowałam się już jako kilkuletnia dziewczynka… Pamiętam, że miałam taką małą plastikową maszynę do szycia dla dzieci. Oczywiście działała w kratkę i ciągle się psuła, ale nawet to mnie nie zniechęcało – potrzeba szycia zamiast maleć, wzrastała. Wtedy szyłam ubrania dla lalek Barbie – kurtki z kapturami obszytymi "futrem", sukienki, kołderki i poduszki. Myślę, że mogłam mieć wtedy osiem lub dziewięć lat. Gdy trochę podrosłam i kończyłam szkołę podstawową, mama pozwoliła mi szyć na starym Łuczniku, którego z kolei ona dostała od swojej mamy. Co więcej, pozwoliła mi trzymać maszynę u siebie w pokoju, co było spełnieniem moich marzeń – mogłam siedzieć przy niej cały czas. W porównaniu z moją pierwszą zabawkową maszyną, ta niestety też ciągle się psuła. A to nitka się plątała, a to urywała... Znów było dużo przeciwności i powodów do zniechęcenia się do szycia, ale one również nie przeszkodziły mi w rozwijaniu swojego hobby.

Pamiętam, że robota dosłownie paliła mi się w rękach, ponieważ chciałam jak najszybciej zobaczyć efekt mojej pracy. Oczywiście przez fakt, że tak się spieszyłam, efekt końcowy nie zawsze był zadowalający, bo często robiłam coś zbyt niedbale. Dużo czasu i pracy nad sobą kosztowało mnie okiełznanie w sobie tego impulsu. I to właśnie ze względu na ten mój impulsywny sposób działania nigdy nie szyłam dla nikogo ubrań, jedynie dla siebie. Za to torebki były bardzo przyjemnym tematem. Proste w kształcie, nieskomplikowane w formie. Razem z koleżanką wyszukiwałyśmy najbardziej szalonych materiałów – a to wściekle czerwony lub żółty plusz albo biały włochacz, i szyłyśmy z nich torebki. Małe, duże, okrągłe, prostokątne, normalne i szalone. Pomysłom nie było końca. Do tej pory pamiętam to uczucie dumy i satysfakcji, że mam na sobie coś uszytego przez siebie, że jest to wyjątkowe i niepowtarzalne.

Czy ktoś pomagał Pani rozwijać rękodzielnicze talenty?
Pamiętam, że mama nauczyła mnie robić na drutach. Jeśli jednak chodzi o szycie czy inne formy rękodzieła, to nie bardzo miała do tego zacięcie. Główną rolę w zaszczepianiu we mnie zamiłowania do rękodzieła miała moja babcia. To ona nauczyła mnie wyszywania i haftowania podczas wakacji, które w latach szkoły podstawowej spędzałam u niej. Czas do popołudnia wypełniały mi prace gospodarskie w wielkim ogrodzie – wyrywanie chwastów, zbieranie i przetwarzanie owoców, z których potem powstawały prawdziwe domowe przetwory. Pozwolę sobie tutaj na małą dygresję. To właśnie z czasów wakacji spędzanych u babci mam zamiłowanie do dżemów własnej roboty i poza tym, że lubię je jeść, to podtrzymuję tradycję ich domowej produkcji. Nazwa mojej marki – Marmollada – nawiązuje do tej pasji (śmiech). Wracając do moich wakacyjnych pobytów u babci, po pracowitych porankach popołudnia były przeznaczone na przyjemności: buszowanie po tajemniczych zakamarkach strychu, czytanie książek czy naukę wyszywania, haftowania albo szydełkowania. Jednak szycia nauczyłam się sama. Mimo że babcia miała swoją maszynę do szycia, pięknego Singera, to nigdy nie widziałam, żeby jej używała. Myślę, że babcia przede wszystkim przekazała mi, że rękodzieło wymaga dużej determinacji. Ona sama do końca swych dni zajmowała się haftowaniem. A haftowała niesamowicie starannie, każdy kolejny ścieg był tak samo równy, jak poprzedni. Robiło to na mnie ogromne wrażenie i był to dla mnie niedościgniony ideał, bo – jak wspomniałam – od dziecka robota paliła mi się w rękach.

Myślę, że nie do końca jest to negatywna cecha…
Nie do końca, ale na początku bardzo brakowało mi dokładności i cierpliwości. Jednak po dziesięciu latach szycia i, jak przypuszczam, zużycia kilkudziesięciu tysięcy kilometrów nitek, jakość mojego szycia zdecydowanie wzrosła. Już się tak nie palę, tylko cierpliwie zszywam kawałek po kawałku. Jest to dla mnie to taki rodzaj medytacji. Wszystko ma swój czas na zszycie, nie da się tego przyspieszyć ani przeskoczyć. Teraz mam ogromną satysfakcję podczas oglądania skończonej torebki – że jest uszyta bardzo porządnie i starannie.

Czy te kilkanaście lat temu, w czasach szalonych licealnych pomysłów i na początku studiów, planowała Pani związać swoje życie zawodowe z rękodziełem?
W tamtym czasie zupełnie nie myślałam o tym jako o sposobie na życie, była to forma ekspresji i realizacji właśnie różnych pomysłów. Działały wówczas tylko dwie galerie internetowe, które sprzedawały i promowały rękodzieło, a ja jakoś nie wyobrażałam sobie siebie jako jednej z projektantek. Ukończyłam zresztą Wydział Architektury Politechniki Wrocławskiej.
Kiedy zatem hobby przerodziło się w pracę na pełny etat we własnej pracowni torebek?
To wszystko działo się stopniowo i płynnie. Prawdopodobnie gdybym miała zdecydować z dnia na dzień, że rzucam swoją dotychczasową pracę, nie miałabym wystarczająco dużo odwagi. Jednak pomogła mi w tym sytuacja życiowa – zostałam mamą. Na urlopie macierzyńskim, który jeszcze wtedy trwał rok, udowodniłam sobie, że umiem się na tyle zorganizować, by wygospodarować czas na szycie. Stwierdziłam, że nie będę wracać na etat. Sprzedaż przez Internet zaczęłam jeszcze za czasów pracy w biurze architektonicznym, kiedy to szyłam po godzinach różne rzeczy – elementy wystroju wnętrza i pierwsze torebki. W momencie, w którym zdecydowałam się nie wracać na etat, pewien zalążek nowego biznesu już był. Z czasem ta decyzja okazała się bardzo dobra, ponieważ przyjemność płynąca z pracy, która sprawia tyle radości, jest nie do zastąpienia. Poza tym, będąc już mamą, możliwość przeplatania pracy i opieki nad dzieckiem z obowiązkami domowymi oraz decydowania o swoim czasie jest czymś, co dało mi duże poczucie wolności oraz spełnienia.

Podejrzewam, że początki we własnym biznesie nie były łatwe?
Prawdę mówiąc, początki nie były dla mnie trudne, ponieważ wszystko przyszło stopniowo i płynnie. Przez wiele lat było to zajęcie uzupełniające moje obowiązki domowe oraz rodzinne, moja odskocznia, moje hobby.

Paradoksalnie dopiero teraz, po latach, gdy dzieci już są w szkole i przedszkolu, a ja mogę pracować na pełen etat, odczuwam trudności w prowadzeniu biznesu. Przez ostatnie dziewięć lat sytuacja na rynku rękodzieła zmieniła się diametralnie. Gdy zaczynałam, działały tylko dwie galerie internetowe sprzedające rękodzieło, konkurencja była niewielka, a jeśli była, wszystko odbywało się niemalże w rodzinnej atmosferze. Projektanci sprzedawali pojedyncze rękodzielnicze egzemplarze. Nie było agencji reklamowych, fotografów, firm zajmujących się opakowaniami, wizytówkami, mediami społecznościowymi i szeroko pojętym marketingiem. Może trochę przesadzam – takie firmy istniały, ale wszystko to dopiero "raczkowało", wszyscy się uczyliśmy nowych narzędzi i nowych możliwości, jakie dał nam Internet.

Jak to wygląda obecnie?
Dzisiaj konkurencja jest bardzo duża i nowe firmy powstają niemalże jak grzyby po deszczu. Z jednej strony robi to na mnie duże wrażenie - to świetnie, że w Polsce działa tyle utalentowanych osób. Z drugiej strony jest to dla mnie trudna sytuacja, ponieważ o ile potrafię projektować i szyć, to już niekoniecznie sprzedawac (śmiech). Mój introwertyczny charakter nie sprzyja prowadzeniu bujnego życia medialnego, a uważam, że dzisiaj jest to kluczowy kanał kontaktu z klientami i promocji.

Wraz z rozwojem firmy przybyło mi także obowiązków - jak chociażby zamawianie tkanin i dodatków. Wydaje się to banalne, ale w miarę powiększania oferty w sklepie, lista artykułów potrzebna do ich uszycia również się wydłuża. Trudniejsze jest jednak trzymanie ręki na pulsie, aby w kluczowym momencie coś się nie skończyło. Trzeba także poświęcić czas na sprawy księgowe, pilnowanie wypełniania umów przez podwykonawców, przelewy, projektowanie elementów graficznych, prowadzenie mediów społecznościowych, pilnowanie stanów magazynowych. Dlatego też czasami mam wrażenie, że projektowanie i szycie staje się jedynie dodatkiem do tej działalności.

Ze względu na to, że nie da się przeskoczyć ani przyspieszyć etapów szycia, trudno jest pozostać samodzielnym rękodzielnikiem i jednocześnie zarobić na utrzymanie pracowni, opłacenie firm zewnętrznych, nie wspominając o jakiejkolwiek pensji dla siebie. Dlatego też pod koniec 2019 roku w myślach kilkukrotnie zamykałam firmę, ponieważ nie widziałam już perspektyw oraz sensu dalszego jej prowadzenia i rozwoju. Póki co upór i nowe, inspirujące tkaniny nie pozwalają mi się jeszcze poddać.
Wróćmy do początków istnienia firmy. Skąd pomysł, żeby szyć torebki z wełnianego filcu?
Zaczęło się od tego, że urządzaliśmy z mężem dom. Pamiętam, że pojawiła się wtedy moda na różne filcowe dodatki do wnętrz – podkładki, bieżniki, organizery i tym podobne. Na polskim rynku można było kupić jedynie filc poliestrowy, ale przez przypadek znalazłam na znanym aukcyjnym portalu filc wełniany, od prywatnej osoby, która kupiła go w Hiszpanii. Świetnej jakości materiał, gruby, miękki, miły w dotyku, nierozciągający się, o intensywnych kolorach i wspaniały w szyciu. Od razu bardzo przypadł mi do gustu. Początkowo robiłam z niego geometryczne podkładki na stół i obrusy, wycinałam te kształty nożykiem. Nie pamiętam, skąd przyszedł do mnie pomysł na torebkę z wełnianego filcu, ale przypominam sobie, że w marcu 2010 roku sprzedałam pierwszą torbę shopperkę uszytą z tego materiału. Była granatowa z czarnymi uchwytami, bez podszewki, bo wtedy tylko na taki minimalizm pozwalały moje umiejętności. Właściwie kształt tej torby pozostał niezmienny do dnia dzisiejszego. Za to z czasem w torebce pojawiły się udoskonalenia, jak na przykład podszewka – najpierw zapinana na magnes, potem, gdy nauczyłam się wszywać zamek, to z zapięciem na zamek, a w międzyczasie pojawił się wewnętrzny pasek do przypinania kluczy.

Wełniany filc cieszy się bardzo dobrą renomą – jest to bardzo wytrzymały materiał.
To prawda, choć trzeba podkreślić, że chodzi właśnie o filc wełniany. Torebki z tego materiału przez dziesięć lat przetestowałam we wszelkich możliwych sytuacjach. Zarówno ja, jak i moja mama czy koleżanki niezmiennie jesteśmy pod wrażeniem wytrzymałości tego materiału. Swoją torebkę używam od sześciu lat, moja mama od siedmiu lat, koleżanka przez sześć lat prawie codziennie nosiła swoją filcówkę wypełnioną kilkoma kilogramami na ramieniu. Są niezniszczalne. Zdaję sobie sprawę, że zachwalając torebki z wełnianego filcu jako producent mogę brzmieć niewiarygodnie, bo przecież chcę je sprzedać. Wiem, że mam pod górkę w tym temacie również z tego względu, iż na polskim rynku jest masa torebek z poliestrowego filcu, który jest zdecydowanie słabszej jakości, szybciej się niszczy, po niedługim czasie użytkowania bardzo kiepsko wygląda. I bardzo wiele osób, szczególnie w trakcie targów, gdy tylko usłyszy, że torebka jest uszyta z filcu, to mówi: "A to nie, nie, z filcu nie, bo szybko się zniszczy", i nawet nie chce dalej słuchać, że jest to wełniany filc. Nie dziwię się temu, ponieważ w ogólnej świadomości filc kojarzy się z materiałem kiepskiej jakości. Oczywiście i o moją torebkę z wełnianego filcu trzeba trochę zadbać, ale jeśli tylko się to zrobi, odwdzięczy się długowiecznością. Nie zniechęcam się do szycia z filcu wełnianego, upór i konsekwencja, a także pewność, że z tej tkaniny powstają porządne torebki, nie pozwalają mi z niej zrezygnować, dzięki czemu jestem jednym z niewielu na polskim rynku producentem torebek z wełnianego filcu.

Czy praca z tym materiałem jest trudna?
Po latach pracy z tym materiałem mogę powiedzieć, że nie. Jednak wynika to z tego, że poznałam go od podszewki i już chyba nie jest w stanie mnie zaskoczyć czymś nowym. Nauczyłam się z nim pracować i serdecznie polubiłam. Sam proces powstawania torebki jest dość czasochłonny. Razem z wykrojeniem tkanin i ich zszyciem, kilkukrotnym rozprasowaniem w trakcie szycia, cały proces uszycia jednej torebki zajmuje od 1,5 do 2,5 godziny, w zależności od modelu. Mniejsze rzeczy jak kopertówka czy portfel mieszczą się w 1-1,5 godzinie czasu. Torebka średnio składa się z 30-35 elementów tkaniny plus karabińczyki, nity, zamki, półkola, zatrzaski, taśmy, i tym podobne. Ze względu na liczbę elementów i kolejność poszczególnych etapów szycia, nie da się przyspieszyć tego procesu. Z pewnością w każdej torebce jest też część mojego serca.

Warto wspomnieć, że nie szyje Pani wyłącznie z wełnianego filcu.
Ze względu na fakt, że ogólnie filc nie wzbudza pozytywnych skojarzeń u wielu osób, w ofercie mojego sklepu zaczęły pojawiać się torebki z innych tkanin jak bawełna czy zamsz tapicerski. Teraz będę testować inną tkaninę tapicerską, używaną w przemyśle samochodowym, wykonaną ze sztucznych włókien. O ile w ubraniach naturalne tkaniny są według mnie bardzo fajne i bardzo mnie cieszy trend na stawianie na naturalne tkaniny z ekologicznymi certyfikatami, to o tyle w torebkach jest to trudne do spełnienia. Oczywiście pojawiają się bardzo interesujące tkaniny jak na przykład impregnowany papier, który zdobył serca wielu polskich projektantów czy tkanina z liści ananasa, które są naturalne i bardzo przyjemne. Należy jednak pamiętać, że torebka jest produktem o podwyższonym ryzyku zużywalności i jako producent muszę wybierać pomiędzy ekologicznymi tkaninami, które niestety szybciej się przecierają i zużywają, a tkaninami bardziej wytrzymałymi, ale wykonanymi ze sztucznych włókien. Być może mam zbyt wygórowane oczekiwania, ale staram się połączyć aspekty ekologiczne z ekonomicznymi.
Który etap pracy nad torebką lubi Pani najbardziej?
Nieodmiennie pochłania mnie proces szycia i powstawania. Po tylu latach nadal jest dla mnie fascynujące, że z tylu różnych kawałków materiału, zszywanych w odpowiedniej kolejności, powstaje na koniec jakaś rzecz, której można używać. Trochę takie czary mary (śmiech). Właściwie do tej pory z wszystkich zadań w mojej firmie najbardziej lubię szyć. A jest jeszcze projektowanie, wybieranie tkanin, pakowanie, korespondencja z klientkami – równie ciekawe etapy.

Pani torebki są bardzo klasyczne i ponadczasowe, prawda?
Tak, nie podążam za trendami, nie śledzę, co się dzieje w modzie. Osobiście jest to dla mnie bardzo męczące, że co miesiąc jest inny "must have", a gazety modowe wpędzają nas w pogoń za zakupami tych "wymarzonych" i "niezbędnych" rzeczy. Jestem zwolenniczką praktycznych i ponadczasowych rzeczy, wybranych świadomie i wykonanych z dobrej jakości materiałów. Sama w swoim życiu stosuję taką zasadę, żeby kupować mniej rzeczy, ale lepszej jakości, bardziej przemyślanych, nawet za wyższą cenę, bo szczerze mówiąc, już dawno przestałam wierzyć, że tanie może być dobre. Dlatego też wszystkie torebki projektuję w duchu slow fashion. Mają służyć przez lata, cieszyć oko przez długi czas. Myślę, że dzięki temu, iż torebki są minimalistyczne i funkcjonalne, udaje mi się wypełniać te założenia.

Jakie torebki znajdziemy aktualnie w Pani sklepie?
W ofercie sklepu można znaleźć wielkie wzorzyste torby, które zostały zaprojektowane z myślą o wypadach na plażę, ale świetnie sprawdzą się również przy okazji rodzinnych wyjazdów, na fitnessie czy jodze. Z tych samych wzorzystych tkanin powstały mniejsze torebki na ramię, do noszenia na co dzień. Są również torebki ze sztucznego zamszu, w ciemnych gładkich kolorach, do noszenia na ramieniu lub na skos. Mam też mniejsze torebki w ciemnych kolorach na cienkim skórzanym lub papierowym pasku.

Jeśli chodzi o torebki filcowe, są one dostępne w trzech rozmiarach i wariantach. Jest duża shopperka ze skórzanymi uchwytami do noszenia na ramieniu, mniejsza z zewnętrzną kieszenią na telefon do noszenia na skos oraz najmniejsza z krótkimi uchwytami z taśmy bawełnianej i impregnowanego papieru do noszenia w ręce i paskiem do noszenia na skos. Bardzo wygodnym uzupełnieniem torebek filcowych są kopertówki wykonane z wełnianego filcu, które pomieszczą telefon, klucze, pomadki oraz portfel, który również jest dostępny w moim sklepie. Osobiście bardzo lubię ten zestaw, ponieważ jeśli nie potrzebuję wielu rzeczy, biorę tylko kopertówkę z portfelem. Jeśli mam do zabrania więcej rzeczy, zestaw ten pakuję do dużej torebki filcowej i wyruszam w drogę. Bez zbędnego przepakowywania rzeczy, czy szukania ich po innych torebkach. Polecam wszystkim takie rozwiązanie, ponieważ pozwala uporządkować przestrzeń w torebce.

Czy dostępne modele można spersonalizować?
W pewnym zakresie można spersonalizować jedynie torebki filcowe. Polega to na wybraniu wzoru podszewki – dostępne są podszewki w drobne i duże kropki. W zależności od wybranego wzoru torebka wygląda nieco inaczej. Gładkie, proste zewnętrze, zaskakujący i wzorzysty środek. Dla mnie podszewka zawsze była równie ważnym elementem torebki, co materiał zewnętrzny. Wszystkie torebki oraz tkaniny można obejrzeć w mojej pracowni, która znajduje się we Wrocławiu przy ulicy Trawowej 41a i do której wszystkich serdecznie zapraszam.
Jak dbać o filcowe torebki, by służyły nam jak najdłużej i by jak najdłużej zachowały swój pierwotny wygląd?
Wełniany filc to materiał bardzo dobrej jakości, jednak odpowiednie dbanie o torebkę sprawi, że posłuży nam ona zdecydowanie dłużej. Właściwie na dłuższą metę wystarczy stosować się do podstawowych zasad, które sprawdzą się także w przypadku torebki wykonanej z innego materiału: nie należy jej stawiać na brudnej i mokrej nawierzchni. Choć odporność na brud oraz odporność na wchłanianie wody są właściwościami naturalnymi filcu wełnianego, to dla bezpieczeństwa należy unikać długotrwałej ekspozycji na deszcz. Jeśli torebka nasiąknie wodą, należy ją postawić na podłodze przy grzejniku. W sytuacji rozlania płynu na torebkę i ze względu na bardzo zbite włókna płyn nie wchłonie się od razu, jednak dobrze jest go wytrzeć jak najszybciej szmatką, aby nie została plama.

By przywrócić torebce świeżość, można oczyścić ją rolką z taśmą klejącą, golarką do swetrów, a także dużą ilością pary z żelazka – torebka wyprasowana przez bawełnianą tkaninę dużą ilością pary odzyskuje blask. W przypadku grubszych zabrudzeń torebkę należy oddać do pralni chemicznej.

Warto nadmienić, że jeśli chcemy zadbać o naszą torebkę z wełnianego filcu już tak na sto procent, to w codziennym użytkowaniu również ma znaczenie rodzaj materiału, z którego jest wykonana nasza odzież wierzchnia. Dlaczego? Chodzi o tarcie, które w trakcie chodzenia powstaje pomiędzy tkaniną kurtki a wełnianym filcem. Im bardziej szorstka tkanina, tym większe zmechacenia mogą powstać na torebce. Jednak bez większych obaw – wełniany filc jest na tyle dobrej jakości, że ślady zmechacenia nie powstają za szybko. Dla użytkowniczek, które uwielbiają moje filcowe torebki i którym ciężko się z nimi rozstać po latach, oferuję również opcję odświeżania lub naprawiania torebki w pracowni. Może to być wymiana podszewki, wymiana uchwytów, a także wywrócenie filcu na drugą stronę i uzyskanie właściwie nowej torebki. Mam już na koncie kilka udanych napraw i szczęśliwych klientek – wystarczy do mnie napisać w tej sprawie i ustalić szczegóły oraz zakres naprawy.

Pani Agato, myślę, że powinna się Pani pochwalić, że Pani torebki pokochały nie tylko Polki…
Dzięki temu, że Internet nie zna granic, moje torebki powędrowały już w wiele dalszych i bliższych zakątków świata. W Europie kupiły je mieszkanki Grecji, Niemiec, Francji, Szwajcarii, Wielkiej Brytanii, Holandii, Austrii, Rumunii, Litwy, Łotwy, Hiszpanii, Portugalii, Norwegii, Włoch, Finlandii, Belgi, Słowacji i Słowenii. Mam sporo zamówień ze Stanów Zjednoczonych i Kanady, ale pojawiają się także zamówienia z Izraela, Singapuru, Hong Kongu, Tajwanu czy z Australii. Jednak najbardziej egzotyczny adres, pod jaki wysłałam swoją torebkę, to wyspa Reunion. Bardzo się cieszę, że moje torebki wzbudzają zainteresowanie wśród klientek na całym świecie.

Pani Agato, bardzo Pani dziękuję za rozmowę i życzę Pani dalszych sukcesów w rękodzielniczym biznesie!


A Was serdecznie zapraszam na stronę
www.marmollada.pl
– torebki autorstwa pani Agaty czekają na nowe właścicielki!
Zdjęcia: materiały Marmollada
- Justyna

author

Justyna Ziembińska-Uzar

Cześć! Nazywam się Justyna Ziembińska-Uzar i od 2012 roku na swoim blogu opowiadam o ciekawych polskich produktach oraz przedstawiam polskie marki. Moją misją jest promocja patriotyzmu konsumenckiego w codziennym wydaniu. Mam nadzieję, że zostaniesz ze mną na dłużej, na nowo odkrywając dla siebie hasło "dobre, bo polskie"!


Udostępnij ten post

0 komentarze :

Prześlij komentarz

Komentarze na blogu są moderowane.

NIE PUBLIKUJĘ KOMENTARZY ZAWIERAJĄCYCH LINKI.

Komentarze zawierające treści obraźliwe i złośliwe, a także zawierające reklamy, linki do sklepów i stron firmowych oraz stanowiące wsparcie dla marketingu szeptanego nie będą publikowane.

Moje przeglądy