Do prowadzenia spisu wydatków podchodziliśmy trzykrotnie. Dopiero za trzecim razem udało nam się wypracować satysfakcjonującą metodę. Najpierw próbowaliśmy wydatki zapisywać po prostu na kartce, potem w Excelu bez tworzenia specjalnych tabelek, aż w końcu, po kilku miesiącach, zbudowaliśmy nasz własny szablon, podzielony na kategorie typu Żywność, Rachunki, Komunikacja miejska, Paliwo, Kosmetyki, Opieka medyczna, Apteka, Odzież, Artykuły higieniczne, Artykuły dziecięce, Inne (wydatki okazjonalne, np. prezenty) itd. Przy każdej kwocie podajemy datę oraz hasłowo piszemy, co kupiliśmy (na przykład "pieluchy", "benzyna", "leki").
Wprowadziliśmy też formuły, które sumują wydatki w poszczególnych kolumnach, pokazując, jaki procent całych wydatków stanowi aktualnie dana kategoria. W osobnej komórce pokazuje nam się całościowa kwota miesięcznych wydatków. Teraz mamy pełną wiedzę o naszych wydatkach i pełną kontrolę nad domowym budżetem, co wszystkim bardzo polecamy. Systematycznie budujemy naszą poduszkę finansową. Zbieranie paragonów weszło nam w nawyk, podobnie jak cowieczorne uzupełnianie tabeli; nie zajmuje to wiele czasu. Nauczyliśmy się sobie ufać - bo już nie ukryjemy przed sobą żadnego zakupu. Ja wiem, ile mąż wydał na piwo, on wie, czy przypadkiem nie zaszalałam i nie kupiłam nowej torebki. Jeśli jedno z nas myśli o jednorazowym wydaniu większej kwoty, na przykład na zakup kolejnej sukienki czy kolejnego pióra do kolekcji, konsultujemy ze sobą, zastanawiając się, czy faktycznie dana rzecz w tym momencie jest niezbędna albo czy możemy sobie na nią pozwolić. Niektóre fanaberie wybijamy sobie z głowy ;)
Ustaliliśmy limity dla niektórych kategorii - np. na kosmetyki nie chcemy wydawać więcej niż 100 złotych miesięcznie, tak samo na artykuły higieniczne i środki czystości. By łatwiej nam było kontrolować przepływ pieniędzy, założyliśmy drugie konto i podzieliliśmy się "odpowiedzialnością" za wydatki. Mąż odpowiada m.in. za rachunki, a ja za finanse związane bezpośrednio z utrzymaniem domu. Pierwszego dnia nowego miesiąca rozdzielamy pensje - na konto męża trafia pewna kwota i na moje konto trafia pewna kwota. Jeśli mężowi zdarzy się zakup np. drożdżówki, za którą zapłacił ze "swoich" pieniędzy, zwracam na jego konto wydaną kwotę. Ostatniego miesiąca sprawdzamy, ile każdemu z nas udało się oszczędzić i pozostałe na koncie środki przelewamy na konto oszczędnościowe.
Po rozpoczęciu zapisków dość szybko okazało się, że naprawdę znaczną część naszych wydatków stanowią te związane z zakupem żywności - przejadaliśmy kwotę, której według nas nie powinna przejadać trzyosobowa rodzina z dwulatkiem. Trochę nas to przeraziło. No dobrze, będę szczera - bardzo nas to przeraziło, bo przejadanie pieniędzy jest fajne tylko wtedy, gdy naprawdę można sobie na nie pozwolić. Przygodę z oszczędzaniem rozpoczęliśmy więc od przyjrzenia się temu, co kupujemy do jedzenia, w jakich ilościach, za ile, gdzie.
Ustaliliśmy także, że zakupy spożywcze będą moją domeną, więc to ja musiałam znaleźć sposoby, dzięki którym wydatki na jedzenie się zmniejszą. Staramy się kupować dobrą jakościowo żywność - w końcu to, co jemy, wpływa na nasze zdrowie i samopoczucie. Ja od ponad dwóch lat karmię piersią, więc tym bardziej muszę jeść zdrowo. Maluch - tak samo; co ważne, właśnie teraz kształtujemy jego nawyki żywieniowe. Oczywiście nie przesadzamy - nie jest tak, że robimy zakupy tylko w sklepach z ekologiczną żywnością, wybierając produkty z oznaczeniem "BIO". Po prostu unikamy pewnych składników, np. zamiast jogurtu "owocowego" z syropem glukozowym kupujemy jogurt naturalny, dodatkowo bez mleka w proszku. Nie kupujemy też paczkowanych wędlin czy najtańszego mięsa, a także białego pieczywa.
Podejmując decyzję o oszczędzaniu na żywności, nie chcieliśmy szukać kompromisów między jakością a ceną. Musiałam poszukać innych sposób na oszczędzanie niż kupowanie jogurtów za kilkadziesiąt groszy czy zastąpienie masła wyrobem masłopodobnym. Nie chcieliśmy też nagle zamienić się we fregan (a w naszym mieście funkcjonuje już ich liczna grupa). Jakie dobre praktyki wprowadziłam, by nie przekroczyć tysiąca złotych na wydatki spożywcze?
#1 / Zakupy robię tam, gdzie jest najtaniej.
To chyba oczywiste. Dokładnie zapoznałam się z cenami kupowanych produktów w najczęściej odwiedzanych przeze mnie sklepach. Wiem, w którym z nich najtaniej kupię kostkę masła, sery czy moją ulubioną herbatę. Czasami różnice w cenie potrafią wynieść nawet kilka złotych (np. w jednym sklepie syrop Premium Rosa potrafi kosztować niecałe 9 złotych, w innym - ponad 11 złotych).
Mam to szczęście, że do większości sklepów jestem w stanie dojść na piechotę, więc zakupy w kilku miejscach nie łączą się u mnie z kosztami transportu.
#2 / Planuję jadłospis na kilka dni i tworzę listę zakupów.
Zastanawiam się, co będziemy jeść w danym tygodniu, żeby nie robić niepotrzebnych zapasów w lodówce, które mogą się zepsuć lub zmarnować. Jeśli gotuję zupę, to taką ilość, by wystarczyła na 2-3 dni.
Na zakupy chodzę ze spisem potrzebnych produktów, dzięki czemu łatwiej mi kontrolować zawartość koszyka. Staram się trzymać listy i nie kupować niczego ponad to, co na niej zapisałam.
#3 / Nie kupuję na zapas żywności, która szybko się psuje. Staram się nie marnować jedzenia.
Promocje bywają kuszące, ale korzystam z nich rozsądnie. Nie kupię palety przecenionych jogurtów czy serków, bo wiem, że nie zdążymy ich zjeść przed upływem daty przydatności do spożycia. Jeśli robię zapasy, to wybieram produkty, które nie psują się zbyt szybko (czyli mogę kupić na przykład dodatkowe opakowanie ryżu, kaszy, makaronu) lub które mogę zamrozić (np. wędliny, pieczywo).
Dany produkt staram się wykorzystać do maksimum. Jeśli po ugotowaniu zupy zostają mi warzywa, robię z nich sałatkę. Jeśli mięso - zamrażam je lub robię farsz do pierogów. Z suchego chleba robię grzanki lub tosty.
Jako że nie mamy w mieszkaniu warunków do przechowywania warzyw czy owoców, nie kupuję ich na zapas - w ten sposób na przykład zakupione w większej ilości ziemniaki nie zgniją.
#4 / Jadłospis naszej rodziny opieram na świeżych produktach sezonowych.
Bardzo lubię zupę krem z cukinii, ale przez większą część roku tylko o nim marzę. Dlaczego? Ano dlatego, że w lutym kilogram cukinii kosztuje blisko 20 złotych. To sporo. Cena ta znacznie spadnie, gdy nadejdzie sezon na cukinię - wtedy zupy najem się do woli!
Staram się, by jadłospis naszej rodziny opierał się na produktach sezonowych, co daje korzyści nie tylko finansowe, ale i zdrowotne. Nie kupuję zimą hiszpańskich truskawek, które nie dość, że są drogie, to jeszcze z pewnością zostały odpowiednio zakonserwowane; jeśli już koniecznie muszę, wybieram truskawki mrożone. Na świeże truskawki - w korzystnej cenie - przyjdzie pora latem, zimą zajadamy na przykład jabłka albo przygotowane wcześniej przetwory i mrożonki.
#5 / Nie robię zakupów, gdy jestem głodna.
Naukowcy doszli do wniosku, że gdy jesteśmy głodni, kupujemy więcej wysokokalorycznych produktów. Mogę to potwierdzić na swoim przykładzie. Gdy wpadałam do sklepu z pustym brzuchem, miałam ochotę zjeść połowę asortymentu na miejscu, a drugą zabrać do domu. Nie wiedziałam, od czego zacząć - czy od czekolady, czy od batonika... Faktycznie w moim koszyku lądowały różnego rodzaju przekąski, których normalnie bym nie kupiła, w dodatku niezdrowe i tylko na chwilę podnoszące poziom cukru we krwi. Zjadałam je od razu po odejściu do kasy. Kupowałam też produkty "na potem", których normalnie bym nie kupiła - na przykład gotowy makaron z sosem, który planowałam zjeść po przyjściu do domu; oczywiście po napchaniu się słodyczami ochota na gotowe danie mi przechodziła.
Gdy jesteśmy głodni, jesteśmy też bardziej podatni na rozpylane w sklepach zapachy, które również mają nas skłonić do zapełnienia koszyka.
#6 / Nie puszczam męża samego na zakupy, o ile sytuacja mnie do tego nie zmusza.
Niestety wielokrotnie się przekonałam, że choćbym przygotowała możliwie jak najbardziej precyzyjną listę zakupów, mąż i tak kupi coś dodatkowego - z różnych powodów, nie zawsze racjonalnych według mnie ;)
Bardzo mnie takie podejście irytuje, dlatego jeśli absolutnie nie muszę, nie wysyłam go samego na zakupy. Albo robimy je wspólnie, albo robię je sama.
#7 / Od pewnego czasu nie zabieram dziecka na zakupy, jeśli naprawdę nie muszę.
Nasz dwulatek już wie, że w sklepie kupuje się "am". A skoro kupuje się "am", no to... No to zaczynamy od samego wejścia do sklepu! Najpierw chce bułkę, potem nierzadko banana, chrupki kukurydziane, wodę mineralne, przy kasie obowiązkowo musy owocowe... Jedną 100-gramową saszetkę takiego musu - która kosztuje od 3 złotych do 4 złotych - pożera w kilkanaście sekund. Na jednej się nie kończy, muszę kupić minimum dwie, czasem trzy... A kwota na paragonie rośnie. Takie "nadprogramowe" zakupy znacznie obciążają budżet.
Za jakiś czas maluch zrozumie, że nie mogę kupić mu wszystkiego, na co ma ochotę - na tym etapie swojego rozwoju nie rozumie jeszcze idei pieniądza, jego wartości, nie umie też poradzić sobie z negatywnymi emocjami, które niesie ze sobą wypowiedziane przez rodzica słowo "nie". Chcąc oszczędzić stresu jemu, sobie, personelowi sklepu i innym osobom robiącym zakupy - bo kilka razy maluch mocno się awanturował (co zresztą świadczy o jego prawidłowym rozwoju) - wolę na czas zakupów zostawić go pod opieką taty czy dziadków.
#8 / Porównuję ceny opakowań o różnej gramaturze tego samego produktu.
Czasami korzystniejszy cenowo jest zakup większego opakowania, czasami dwóch mniejszych. Sprawdzam więc pojemność opakowania, jego cenę, przeliczam i wybieram najkorzystniejszą opcję.
#9 / Często odmawiam sobie małych przyjemności.
Tak, ćwiczę silną wolę i choć jestem ogromnym łasuchem, nie wstępuję tak często jak kiedyś do kawiarni na kawkę czy na moją ukochaną gorącą czekoladę z bitą śmietaną. Najgorzej jest latem, bo trudno przejść obojętnie obok lodziarni czy stoiska z mrożoną lemoniadą... Deser lodowy, kawę mrożoną czy lemoniadę można jednak zrobić w domu. Gorącą czekoladę od jakiegoś czasu również przyrządzam sobie sama, rozpuszczając kilka kostek w gorącym mleku.
#10 / Ograniczyłam zamawianie gotowych obiadów i wyjścia do restauracji.
Ten punkt dotyczy głównie obiadów. Bardzo często nie mamy z mężem czasu na ich przygotowanie - kupujemy więc obiady w pobliskich stołówkach (szkolnych lub uniwersyteckich - bardzo polecam Stołówkę Politechniki Poznańskiej) lub w pobliskim bistro. Staramy się jednak ograniczać kupowanie gotowych obiadów (w najtańszej wersji, czyli za drugie danie dla dwóch osób zapłacimy 20 złotych) i jeśli wiemy, że nie będziemy mogli przygotować sobie posiłków, prosimy naszych rodziców o pomoc. Kilka zagotowanych słoików spaghetti według przepisu teściowej to kilka obiadów. Koszt składników potrzebnych do ich przygotowania jest o wiele niższy niż zakup dwóch gotowych zestawów obiadowych.
Ograniczyliśmy też jedzenie na mieście. Do restauracji wychodzimy teraz rzadko, najczęściej z okazji rocznicy ślubu. Ustaliliśmy, że na zakup posiłków poza domem możemy w miesiącu maksymalnie wydać 100 złotych - w tej kwocie mieszczą się na przykład zamawiane przez męża obiady do pracy w kryzysowej sytuacji.
#1 / Rób domowe przetwory!
Kupuj latem pyszne ogórki, pomidory, paprykę i inne warzywa, by przez kolejne miesiące cieszyć się ich smakiem i nie kupować gotowych przetworów. Rób dżemy, musy, powidła i soki. Zamrażaj owoce. Latem kilogram pomidorów można kupić za złotówkę. W sklepie 200 gramów gotowego koncentratu kosztuje około 2 złotych, pomidory krojone w puszcze - ponad 4 złote za 400 gramów.
#2 / Używaj dzbanka filtrującego wodę.
Dzięki dzbankowi filtrującemu wodę, kupujemy znacznie mniej wody butelkowanej - szczególnie latem. Zdarza nam się oczywiście zakup butelki na podróż czy na spacer, ale nie kupujemy zgrzewek wody mineralnej w ilościach hurtowych. W tym roku chciałabym wypróbować butelkę filtrującą Dafi, żeby jeszcze bardziej obniżyć wydatki związane z zakupem wody. Chciałabym, by dla nas było taniej, a dla środowiska naturalnego - lepiej.
#3 / Nie chodź na zakupy z kartą płatniczą lub kredytową.
Niektóre osoby czują, że stać je na więcej, gdy mają przy sobie kartę płatniczą czy kredytową. Jeśli i Ty do nich należysz, płać za zakupy podjętą wcześniej gotówką. Nie zabieraj ze sobą dużych kwot - ustal dzienną stawkę żywieniową i zabieraj za sobą tylko tyle, ile możesz wydać.
#4 / Jeśli masz malutkie dziecko, karm jak najdłużej piersią i nie kupuj słoiczków oraz gotowych dań dla maluchów.
Jestem ogromną zwolenniczką jak najdłuższego karmienia piersią. Pomijając wszystkie oczywiste korzyści dla dzieci i mamy, naturalne karmienie jest też dużo tańsze. Blogerka Oszczędnicka w gościnnym wpisie na blogu hafija.pl (TUTAJ) wylicza, że przez siedem pierwszych miesięcy życia dziecka rodzice wydadzą od 750 złotych do 2200 złotych na sztuczne mieszanki (kwoty zależą od rodzaju mleka, ewentualnych nietolerancji i jego upodobań smakowych). Po ukończeniu roku dziecko jest w stanie obejść się bez mleka modyfikowanego, jednak wielu rodziców podaje je jeszcze przez wiele miesięcy. Same mieszanki to nie wszystko - trzeba regularnie wymieniać butelki, smoczki, czasem kupić podgrzewacz. Karmiąc piersią, oszczędzamy konkretne pieniądze.
Gdy dziecko skończy pół roku, przychodzi moment na rozszerzanie diety. Wówczas pojawia się kolejna pozycja w budżecie domowym - zakup słoiczków. Gotowe jedzenie dla malucha kupiłam kilka razy - na początku, gdy zaczynaliśmy przygodę z innymi pokarmami niż mleko, i sporadycznie później, ale wtedy syn kategorycznie odmawiał jedzenia zawartości słoiczka. Praktycznie od początku postawiliśmy na domową kuchnię, oczywiście dostosowaną do wieku i możliwości malucha. Nie stosowaliśmy BLW, ale razem z babciami gotowaliśmy zupki z mięskiem, ryżem lub makaronem. Część od razu zamrażaliśmy, robiąc takie nasze domowe słoiczki. Wychodziło zdecydowanie taniej. Niestety nie wiem, ile słoiczków dziennie zjada roczne dziecko. W sklepie sieci Rossmann ceny słoiczków zaczynają się od 2,50 złotych, a kończą na prawie 6 złotych (opakowanie o pojemności 250 gramów). Droższe są mini dania obiadowe, ciasteczka dla dzieci, kaszki, herbatki i deserki. Mój synek w tym momencie zjada już te same dania, co my. Nie pije herbatek czy soków dla dzieci, ale wodę (z ewentualnym dodatkiem soku lub syropu owocowego o dobrym składzie). Na co dzień nie je też słodyczy i kaszek, czasami spróbuje trochę domowego ciasta. Dzięki domowej kuchni, również oszczędzamy konkretne kwoty.
#5 / Walcz z kosztowymi (i niezdrowymi) nawykami żywieniowymi.
Czy naprawdę musisz pić kawę? Zjadać tabliczkę czekolady dziennie? Słodzić (i to nie jedną łyżeczkę, ale jednorazowo nawet trzy lub cztery)? Codziennie jeść mięso? Pomyśl, co możesz zmienić w swojej diecie, by jeść zdrowiej i taniej. Ja przestałam pić w domu kawę - piję ją okazjonalnie, najczęściej będąc w gościach. Sporadycznie słodzę herbatę niewielką ilością ksylitolu, ale potrafię się obejść bez niego i coraz rzadziej go kupuję (a jest znacznie droższy od cukru). Jeśli do tej pory zajadałaś/zajadałeś stres, spróbuj aktywności sportowej. Możliwości jest wiele (być może zamienisz herbatę ekspresową w torebkach na herbatę do zaparzania). Postaraj się z czegoś zrezygnować.
#6 / Jeśli w sklepie wszystko do Ciebie mówi "Kup mnie!" i jesteś podatny na puszczaną muzykę oraz rozpylane zapachy, rób zakupy online.
Będzie ci łatwiej kontrolować zawartość koszyka i usuwać z niego produkty, jeśli kwota zamówienia wyda Ci się zbyt duża. Dodatkowo ominiesz kolejki do kasy i nie będziesz musiał/musiała dźwigać zakupów do domu. Koszty dostawy naprawdę nie są strasznie wysokie - przelicz, ile wydałbyś/wydałabyś na paliwo czy na podróż do sklepu komunikacją miejską; być może bardziej opłaci Ci się dwukrotnie w miesiącu zamówić zakupy do domu. Możesz też zapytać sąsiadów, czy nie chcieliby złożyć zamówienia z Tobą - wówczas podzielicie się kosztami dostawy.
Nie bój się o świeżość kupowanych produktów spożywczych - są one dostarczane specjalnymi samochodami, dzięki czemu nie zepsują się w transporcie.
Być może moje praktyki zakupowe i dobre rady wydają Ci się oczywiste, ale z doświadczenia wiem, że czasami najtrudniej wpaść na najprostsze rozwiązania. Jestem bardzo ciekawa, jakie jeszcze rady Ty dodałabyś/dodałbyś do mojej listy - podziel się z nimi ze mną i innymi czytelnikami w komentarzu!
- Justyna
Szkoda, że autorka zdradza, iż robi zakupy w niemieckim Rossmannie
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
UsuńOczywiście, że robię, nie jestem hipokrytką, ale gdybym nie robiła, przytoczone ceny są podane za sklepem internetowym Rossmann.
UsuńMyślę że autorka popada w paranoję. Czy w dzisiejszych czasach nic, ale to nic już się nam.nie należy? A już wzmianka o ograniczeniu picia kawy ze względu na koszty to już powaliła mnie na kolana. Najlepiej pić w gościach- brak słów... uważam że we wszystkim trzeba mieć jeszcze trochę oleju w głowie. Ja tam codziennie piję kawę 2 lub 3 razy dziennie i dobrze mi z tym
OdpowiedzUsuńPani Urszuli, ależ oczywiście, że się należy - jeśli można sobie pozwolić na małe przyjemności, to jak najbardziej trzeba to robić! A z ciekawości - jaką kawę Pani pije? Rozpuszczalną, sypaną, z ekspresu? A jeśli z ekspresu, to czy na kapsułki? Kawę z niskiej, średniej czy wyższej półki? PS Nigdzie nie jest napisane, że "najlepiej pić kawę w gościach" ;)
UsuńMasakra... jaki smutny, dołujący wręcz artykuł.
OdpowiedzUsuńCo jest dołującego w oszczędzaniu?
UsuńCzytając powyższe komentarze mam wrażenie, że sami bogacze czytają ten blog. Ja bardzo dziękuję za te konkretne porady, nam się niesamowicie przydadzą ☺
OdpowiedzUsuńCieszę się! :) Oszczędzać - czy też po prostu rozsądnie wydawać pieniądze - warto zawsze, niezależnie od zasobności portfela. Nigdy nie wiadomo, co życie przyniesie.
UsuńWitam, a moge zapytać wokół jakiej kwoty oscylowały kiedyś i oscylują teraz wydatki na żywność? Jestem bardzo ciekawa jak to wyglada. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńKiedyś to było +/- 1500 złotych na miesiąc, czasem więcej. Obecnie średnio +/- 800(900) złotych na miesiąc.
UsuńPrzy czym to było naprawdę plus-minus. Jednego miesiąca 1500, kolejnego 1400, innego 1200 albo 1100. Teraz nie przekraczamy tysiąca. Kupuję mniej i rozsądniej. Nie folgujemy sobie, jak dawniej.
UsuńStaram się kupować głównie sezonowe owoce i warzywa, ale jak bardzo mam ochotę na leczo w lutym to i cukinię kupie. Na głodnego lepiej nie robić zakupów, bo rzeczywiscie sporo za dużo się kupi, ale gdy jest się bardzo najedzonym też lepiej nie. Nie raz tak miałam, że z pełnym żołądkiem stwierdziłam, że jogurty mi nie potrzebne, szynka też nie, owoce nie. A wieczorem nie było co jesc ;p
OdpowiedzUsuńJa do "dziecięcego" oszczedzania dodałabym zdecydowanie pieluchy wielorazowe. Wydatek większy, ale jednorazowy. Potem dochodzi tylko koszt prania (pieluchy można prać z ubrankami!). Rachunki za prąd wzrosły nam tylko minimalnie. Koszt odkażacza to 18-20 zł na 2 miesiące. Proszek w zależności jakiego się używa. Stosujemy od urodzenia córki i nie zamieniłabym ich na jednorazówki za żadne skarby.
OdpowiedzUsuńO, cenna uwaga - zapomniałam o pieluszkach wielorazowych! Dziękuję! :)
UsuńDużo prostszym rozwiązaniem niż plik w Excelu są aplikacje do zarządzania budżetem. W nich też można stworzyć różne kategorie wydatków, a w części nawet ustalić limity. Opisy najciekawszych z nich oraz innych aplikacji pomagających w zmniejszeniu wydatków możecie znaleźć tu: https://blog.freebee.pl/jak-wydawac-mniej-aplikacje/.
OdpowiedzUsuńWitam! W pełni popieram Pani podejście. Nie ma co dać się "doić" producentom i kupować "na spontana" (im w to graj, jeżeli właśnie tak kupujemy). Ja sama nie lubię słowa "oszczędzanie" (przyjemniejsze w odbiorze jest dla mnie sformułowanie "optymalizacja wydatków"), ale jeśli nie jest się bogaczem, to nie ma od tego ucieczki. Ja osobiście lubię zakupy w internecie - robię je dużo, dużo rozważniej, niż stojąc przed półką zakupową w sklepie. Porównuję ceny w różnych e-sklepach, czytam różne blogi, recenzje i opinie (by przypadkiem nie kupić bubla). Na tej zasadzie kupuję żywność, kosmetyki, środki czystości i wszystko to, czego nie muszę na sobie mierzyć. Bywa i tak, że obejrzę interesujący mnie towar w sklepie stacjonarnym, a potem i tak kupuję go w internecie - oczywiście taniej! Nawet wliczając koszty przesyłki i tak mi się to opłaca. Nawet nie zdajemy sobie czasem sprawy, jak horrendalne marże potrafią narzucać nam sklepy stacjonarne. Pozdrawiam, Maria
OdpowiedzUsuń