Dzisiejszy wpis, dotyczący wyłącznie kosmetyków dla kobiet, przygotowałam ja, Justyna. Część z Was zapewne nie wie, że mam dwadzieścia osiem lat i jestem mamą rozbrykanego dwulatka, więc nie mam zbyt wielu wolnych chwil, które mogłabym przeznaczyć na prywatne rytuały pielęgnacyjne.
Po urodzeniu synka liczbę używanych kosmetyków ograniczyłam do niezbędnego minimum. Tak jak już wspomniałam, jest to spowodowane przede wszystkim brakiem czasu na bardziej angażującą, regularną pielęgnację, choć - prawdę mówiąc - nigdy nie przepadałam za wklepywaniem balsamów w różne partie ciała, stosowaniem peelingów kilka razy w tygodniu, maseczek czy olejków.
W latach 2012-2014 kupowałam bardzo dużo kosmetyków takich polskich producentów jak Ziaja, Pollena Ostrzeszów czy Eveline Cosmetics, przy czym "bardzo dużo" oznacza naprawdę "bardzo dużo". Przetestowałam na przykład większość kosmetyków dla kobiet marki Biały Jeleń z serii ProBiotic, PreBiotic i Dzidziuś Dla Mamy. Kupowałam różnego rodzaju szampony wspomnianych firm, żele do mycia ciała, żele do higieny intymnej, kremy do twarzy, kremy do rąk, kremy do stóp, preparaty do demakijażu... Niestety, z perspektywy czasu muszę przyznać, że w ogóle nie służyły mojej skórze, wręcz przeciwnie.
Kosmetykami naturalnymi zaczęłam interesować się w trakcie kompletowania wyprawki dla malucha pod wpływem lektury znanego bloga Sroki. Jej analizy składów popularnych drogeryjnych preparatów sprawiły, że nie chciałam już więcej dostarczać skórze - i całemu organizmowi - szkodliwych substancji zawartych w używanych przeze mnie kosmetykach. I tak pomału zaczęłam zastępować stosowane do tej pory produkty polskimi kosmetykami opartymi na substancjach organicznych. Moja skóra naprawdę poczuła różnicę. Przestała być sucha i łuszcząca się. Znacznie poprawił się również wygląd cery.
Chciałabym podzielić się z Wami tymi kosmetykami, z których jestem najbardziej zadowolona; wybaczcie dość długie opisy, ale chciałam o każdym produkcie napisać choć kilka zdań. Pokażę Wam również stosowane kosmetyki do makijażu. Oczywiście nie jest tak, że stosuję wyłącznie kosmetyki "made in Poland", jednakże stanowią one zdecydowaną większość. Z kosmetyków zagranicznych stosuję już tylko pastę do zębów, środki do depilacji, dwufazowy płyn do demakijażu oczu, zmywacz do paznokci oraz kolorówkę (bazę pod cienie, kredkę do oczu, korektor pod oczy, rozświetlacz, róż).
Jeśli ciekawi Was, jakie substancje można znaleźć w popularnych (i nie tylko) kosmetykach, polecam Waszej uwadze blog wspomnianej Sroki, blog PiggyPEG oraz dwa profile na Facebooku: Czytamy Etykiety i Czytaj Skład Kosmetyków.
TO CIĘ ZAINTERESUJE:
POLSKIE MARKI KOSMETYKÓW NATURALNYCH
5 POLSKICH MAREK KOSMETYKÓW NATURALNYCH, KTÓRE WARTO ZNAĆ, CZ. I
POLSKIE KOSMETYKI KOLOROWE
POLSKIE KOSMETYKI DLA MĘŻCZYZN
KOSMETYKI VIANEK OD SYLVECO
POLSKIE PASTY DO ZĘBÓW I PREPARATY DO HIGIENY USTNEJ
Codzienną pielęgnację twarzy ograniczam do zmycia makijażu przed pójściem spać, nałożenia kremu pod podkład, nałożenia kremu na noc i pod oczy oraz do peelingu co jakiś czas. Bardzo nie lubię żeli do mycia twarzy, toników i mleczek, dlatego już od dawna stosuję wyłącznie płyny micelarne. Obecnie jestem zakochana w relaksującym płynie micelarnym Clochee (1), który szybko i skutecznie usuwa z twarzy zanieczyszczenia i ją odświeża. Płyn nie ma dodatków zapachowych, ale wyczuwa się w nim delikatny aromat hydrolatu z kwiaty pomarańczu. Bardzo lubię też nawilżający płyn micelarny Vianek (5) z ekstraktem z robini akacjowej i kompleksem humektanów, czyli substancji, które mają za zadanie przeciwdziałać utracie wody w skórze, dzięki czemu jest ona odpowiednio nawilżona i elastyczna. W tym konkretnym płynie zastosowano mocznik, proteiny pszenicy, mleczan sodu i kwas hialuronowy.POLSKIE MARKI KOSMETYKÓW NATURALNYCH
5 POLSKICH MAREK KOSMETYKÓW NATURALNYCH, KTÓRE WARTO ZNAĆ, CZ. I
POLSKIE KOSMETYKI KOLOROWE
POLSKIE KOSMETYKI DLA MĘŻCZYZN
KOSMETYKI VIANEK OD SYLVECO
POLSKIE PASTY DO ZĘBÓW I PREPARATY DO HIGIENY USTNEJ
Nie lubię też peelingów ziarnistych do twarzy, dlatego wybieram enzymatyczne. Przez długi czas stosowałam peeling enzymatyczny Lirene Dermoprogram wraz z maseczką nawilżającą z tej samej serii, jednakże niedawno na rynku pojawił się peeling enzymatyczny Sylveco (2), więc - jako że jestem wielką fanką tej marki - nie mogłabym go nie wypróbować. W jego składzie znaleźć można między innymi olej ze słodkich migdałów, masło kakaowe, papainę, bromelainę, olejek z trawy cytronowej, witaminę E, olejek geraniowy, olejek cytrynowy i alantoinę. Papaina to enzym proteolityczny (trawiący białka) pozyskiwany z mlecznobiałego lateksu niedojrzałej papai. Enzymy proteolityczne, stosowane na skórę, rozpuszczają martwe, zrogowaciałe komórki naskórka, działają tylko na powierzchni, nie wnikają głębiej, przez co są bardzo bezpieczne. Z kolei bromelaina to enzym pozyskiwany z pnia i owocu ananasa, który również rozpuszcza martwe, zrogowaciałe komórki naskórka. Peeling zamknięty jest w małym, okrągłym, metalowym pudełeczku. Faktycznie fajnie złuszcza naskórek, ale nie do końca podoba mi się jego zapach, więc nie wiem, czy zostanie ze mną na dłużej i czy nie wrócę do peelingu Lirene. Warto wspomnieć, że peeling enzymatyczny Sylveco może być stosowany w przypadku nadwrażliwości i rozszerzonych naczynek, u osób które nie tolerują zabiegów mechanicznych lub eksfoliacji kwasami.
Jeśli chodzi o kremy, stosuję głównie te o działaniu nawilżającym. Przed ciążą bardzo długo stosowałam na dzień i na noc krem odżywczo-regenerujący ze śluzem ślimaka Snails Garden (9), który właśnie doskonale nawilżał skórę i łagodził zmiany trądzikowe. Firma Snails Garden prowadzi własną hodowlę ślimaków na Mazurach, więc krem w stu procentach jest produktem polskim. W śluzie zawarta jest alantoina, kwas glikolowy, kolagen, elastyna, naturalne antybiotyki oraz witaminy A, C i E, które przyczyniają się do prawidłowego funkcjonowania skóry, przywracając jej zdrowy wygląd. Dodatkowo krem wzbogacono kwasem hialuronowym, kwasem mlekowym i filtrami UV. W ciąży jak to w ciąży - przyszły inne wydatki, a i cera pod wpływem hormonów znacznie się poprawiła, więc o kremie po prostu zapomniałam. Zastanawiam się, jak teraz zareagowałaby na niego moja skóra - w ostatnim czasie miałam okazję testować serum ze śluzem ślimaka kolejnego polskiego producenta oraz krem do twarzy ze śluzem ślimaka innej polskiej firmy. Po zastosowaniu pierwszego momentalnie zaczynały piec mnie spojówki, a po zastosowaniu drugiego twarz zrobiła się cała czerwona i gorąca. Nie słyszałam o uczuleniu na śluz ślimaka, więc najpewniej taką reakcję spowodował jakiś inny składnik, niemniej na razie nie za bardzo mam ochotę wracać do tego typu preparatów...
Mocno pokochałam lekki krem nawilżająco-rewitalizujący do twarzy Clocche (3) z ekstraktem z róży damsceńskiej i komórkami macierzystymi z jabłka. Błyskawicznie się wchłania, świetnie nawilża, przepięknie pachnie, nie zapycha skóry. Cudownie nawilża również ultranawilżający krem Resibo (4), który zawiera aż 14 składników nawilżających, między inny olej arganowy, wyciąg z korzenia rabarbaru, Cristalhyal - specjalnej budowy kwas hialuronowy czy Omega Plus - mieszaninę olejów zimnotłoczonych. Dodatkowo krem ma filtr SPF 10. Zakochałam się też w serum antyoksydacyjnym Cream In The City Lost with Botanicals (8). Szybciutko się wchłania, nie obciąża, nawilża, jest idealne pod makijaż! Jak pisze producent, jest to "serum dla kobiet obciążonych codzienną dawką stresu, mieszkających w zanieczyszczonych miastach i spędzających czas w klimatyzowanych przestrzeniach. Składniki serum ochronią skórę przed negatywnym wpływem czynników zewnętrznych, a także pracują nad odwróceniem skutków zatrucia skóry przez miejskie zanieczyszczenia i toksyny". Serum zapewnia intensywną detoksykację i dotlenianie skóry. Silne antyoksydanty oraz składniki zawierające naturalne filtry promieniochronne chronią przed wolnymi rodnikami. Warto wspomnieć, że serum należy przechowywać w lodówce i zużyć maksymalnie w ciągu 3 miesięcy.
Pod oczy bardzo często wędruje nawilżający krem pod oczy Vianek (6) z ekstraktem z lnu oraz olejem z kiełków pszenicy. Bardzo lubię też wersję pomarańczową kremu pod oczy Vianek, czyli odżywczy krem z olejem sojowym, olejem z pestek moreli i olejek rokitnikowy oraz ekstraktem z szyszek chmielu. Obecnie myślę nad zakupem intensywnie regenerującego kremu pod oczy Clochee.
Pomadkę do ust mam zawsze w torebce i używam jej przez cały rok. Od kilku lat jestem wierna balsamowi do ust Tisane od Herba Studio (7), który wśród składników aktywnych zawiera ekstrakty ziołowe, miód, witaminę E, olej z oliwek, olej rycynowy oraz wosk pszczeli. Jak się jednak ostatnio dowiedziałam - nie do końca ma on w pełni naturalny skład... Z ciekawości kupiłam więc odżywczą pomadkę z peelingiem Sylveco (10) z olejkiem z wiesiołka, która fajnie wygładza naskórek warg dzięki złuszczającym drobinkom cukru trzcinowego. Myślę, że sięgnę jeszcze po brzozową pomadkę ochronną od Sylveco.
1 / 2 / 3 / 4 / 5 / 6 / 7 / 8 / 9 / 10
Podkładu idealnego szukałam bardzo długo. Testowałam próbki i tańszych, i tych naprawdę drogich. W końcu postanowiłam zaryzykować i pod wpływem pozytywnych opinii internautek zamówiłam podkład Pierre Rene Skin Balance Professional (1) w najjaśniejszym odcieniu champange (numer 20). Jest ŚWIETNY! Kosztuje grosze - około 20 złotych - a zachowuje się tak dobrze, jak profesjonalne i mocno kryjące fluidy stosowane przez wizażystki. Skin Balance to na ten moment najlepszy podkład, jaki kiedykolwiek miałam, kończę właśnie drugie opakowanie. Bardzo dobrze kryje i dopasowuje się do kolorytu cery. Nic się z nim nie dzieje na twarzy w miarę upływu godzin. Nie roluje się, nie wysusza skóry, nie tworzy efektu maski. Do jego aplikacji stosuję beauty blender.
Z ciekawości zamówiłam inne produkty Pierre Rene, i one również okazały się strzałem w dziesiątkę. Puder ryżowy Pierre Rene Professional (4) świetnie matuje i przedłuża trwałość podkładu. Nie wysusza. Korektor antybakteryjny Pierre Rene Professional (6) stosowany punktowo dobrze tuszuje drobne niedoskonałości. Odcień soft beige współgra z podkładem. Dodatkowo - jak zapewnia producent - korektor działa antyseptyczne i antybakteryjne w przypadku zmian trądzikowych.
Tusz do rzęs od lat jest dla mnie tylko jeden: wodoodporny Volumix Fiberlast od Eveline Cosmetics (7). Może nie do końca zachowuje się tak, jak obiecuje producent, czyli aż tak spektakularnie nie pogrubia i nie wydłuża rzęs, ale - co dla mnie jest najważniejsze - nie skleja ich, nie pozostawia grudek, nie osypuje się i nie rozmazuje pod wpływem łez czy wody.
Gdy mam czas na mocniejsze pomalowanie oczu, korzystam przede wszystkim z cieni Inglot (3). Lubię je za trwałość i duży wybór kolorów, choć stawiam głównie na odcienie brązu i beżu, czasem na fiolety. Ciekawe kolory ma również nowa paleta Neutral od Wibo (2). W połączeniu z dobrą bazą pod cienie naprawdę daje radę - kolory długo trzymają się na powiecie, nie tracąc na intensywności. Najciemniejszego koloru używam do malowania brwi.
Wibo lubię też za pomadki i lakiery do paznokci - dla mnie na co dzień są absolutnie wystarczające. Lakierów Extreme Nails (5) używam od kilku lat, choć wizualnie bardziej przemawiała do mnie starsza wersja buteleczki. Lakiery kosztują kilka złotych, są dostępne w dużej liczbie odcieni. Na moichh paznokciach u rąk wytrzymują kilka dni, nawet jeśli zmywam czy sprzątam. U nóg trzymają się znacznie dłużej. Nie odpryskują, pędzelek nie pozostawia smug. Szminki wybieram z serii Wibo Glossy Temptation (7), ponieważ dodatkowo zawierają kolagen i nawilżają usta. Szczególnie podobają mi się dwa kolory: szóstka oraz siódemka.
Makijaż wykonuję pędzlami Hakuro. Czy wiedziałyście, że jest to polska firma? Niestety pędzle najprawdopodobniej są produkowane w Azji; producent nie udziela na ten temat żadnych informacji, niestety.
1 / 2 / 3 / 4 / 5 / 6 / 7 / 8
Do mycia rąk przez naprawdę długi czas stosowaliśmy w domu mydło w płynie Biały Jeleń, ale w końcu zaczęło u mnie wysuszać skórę dłoni. Zmieniliśmy je na mydło zagranicznego producenta, ale - jako że wszyscy mówią o produktach Yope i bardzo je chwalą - musieliśmy i my je wypróbować. Od tygodnia używamy figowego mydła w płynie Yope (3), które nie zawiera parabenów, silikonów, barwników, SLES-u i SLS-u. Pięknie pachnie, ma nieco bardziej żelową konsystencję od innych mydeł w płynie. Kosmetyk - poza ekstraktem z owoców figowca - zawiera też dużą dawkę gliceryny roślinnej, która nawilża, uelastycznia i wygładza skórę. W składzie są także witamina B5 i alantoina łagodzące podrażnienia i wspomagające regenerację naskórka. Na razie jestem z niego bardzo zadowolona. Dodatkowo mydło efektownie wygląda w łazience za sprawą oryginalnej etykiety. Mamy też balsam do rąk Yope miód i bergamotka (2). Wcześniej przetestowałam wiele polskich kremów do rąk, włącznie z Kozim Mlekiem od Ziaji, słynnymi Niewidzialnymi Rękawiczkami Eveline czy kremami Scan Anida. Żaden nie został u mnie na dłużej. Nie wiem, jak będzie z balsamem Yope, bo wielki test dopiero przed nim - czyli walka ze skutkami jesiennych i zimowych temperatur oraz niekorzystnych warunków atmosferycznych. Na razie balsam fajnie nawilża, szybciutko się wchłania. Jako że jest dostępny w dużym opakowaniu z wygodną pompką, stoi sobie w łazience i można go nałożyć od razu po każdym myciu rąk. Balsam nie zawiera silikonów, syntetycznych barwników, parabenów i olei mineralnych. W składzie znajdują się cztery naturalne olejki roślinne i ekstrakt z miodu. Kosmetyk zawiera też organiczne masło shea, które zapobiega przesuszeniu naskórka i uelastycznia go, witaminę E chroniącą komórki przed zbyt szybkim starzeniem oraz nawilżającą glicerynę.
Idealnego kremu do stóp też długo szukałam - i w końcu trafiłam na intensywnie nawilżający krem z komórkami macierzystmi z magnolii i masłem arganowym She Foot Professional (5). Rewelacyjnie nawilża i zmiękcza skórę stóp - od pierwszego zastosowania - i błyskawicznie się wchłania (nie cierpię długo wchłaniającego się kremu do stóp). Skład w pełni naturalny, bez żadnych szkodliwych substancji, takich jak barwniki, parabeny, flatany, silikony, PEG-i. Stacjonarnie ten krem jest dostępny wyłącznie w drogeriach Hebe (płacę za niego niecałe 25 zł) i Natura. Pozostałe kosmetyki do stóp She Foot znajdziecie również w Rossmannie. Oczywiście na opakowaniach znajdziecie napis "Wyprodukowano w Polsce".
Antybakteryjny żel do mycia rąk bez użycia wody Anida Pharmacy (4) to produkt, bez którego nie ruszam się z domu. Mam go zawsze w torebce oraz w torbie od wózka dziecięcego. Dawniej kupowałam żel do mycia rąk Skarb Matki (tak, ten dziecięcy), ale po problemach z dostępnością wybrałam właśnie żel Anidy. Używam go w różnych sytuacjach, nie tylko wtedy, gdy pobrudzę ręce, a nie mam dostępu do wody i mydła, ale i do dezynfekcji rąk po wyjściu z publicznej toalety czy z przychodni. Producent zapewnia, że zawarte w żelu aloes, gliceryna i naturalna betaina nawilżają i nie wysuszają skóry - jest to prawda, skóra rąk po zastosowaniu kosmetyku nie jest wysuszona. Dobra wiadomość - pojawił się żel do rąk dla dzieci od Anidy, muszę kupić!
1 / 2 / 3 / 4 / 5
Włosy od kilku miesięcy myję na zmianę trzema naturalnymi szamponami: szamponem botanicznym ATW Beauty Lab (1), balsamem myjącym z betuliną Sylveco (2) i nawilżającym szamponem do włosów należącej do Sylveco marki Vianek (3); zdarza mi się czasem sięgnąć po zagraniczny syntetyczny szampon do mocniejszego oczyszczenia skóry głowy. Przyznam się, że nie natknęłam się jeszcze na łagodniejsze szampony. Są absolutnie warte swojej ceny - a kosztują powyżej 20 zł za opakowanie. Żaden z nich nie zawiera substancji uznawanych za szkodliwe, takich jak SLS/SLES, parabeny czy składniki ropopochodne i modyfikowane genetycznie. Włosy są po nich miękkie i można je łatwo rozczesać. Gdy na co dzień stosowałam popularne drogeryjne szampony, moje włosy były sztywne i bez blasku. Pojawiał się łupież, skóra swędziała. Obecnie te problemy już nie występują.
Szampon botaniczny regenerujący ATW Beauty Lab oparty jest wyłącznie o wyciągi z żeń-szenia syberyjskiego, szałwii, chmielu, pokrzywy, łopianu i kwiatów lipy wąskolistnej. Ma nieco żelową konsystencję. Jest bezbarwny, przyjemnie się rozprowadza w dłoniach. W jego składzie nie ma substancji pianotwórczych.
Balsam myjący do włosów od Sylveco ma postać białego mleczka, co zawdzięcza obecności betuliny, czyli związku występującego w korze brzozy. O cennych właściwościach betuliny można by pisać i pisać. Poza betuliną w składzie znajduje się m.in. olej jojoba i masło karite. Szampon jest hipoalergiczny. Cudownie nawilża włosy i delikatnie pachnie.
Szampon do włosów Vianek również łagodnie oczyszcza skórę głowy. Zawiera kompleks składników o działaniu nawilżającym i ochronnym (m.in. glicerynę, panthenol, proteiny owsa), a także cenny olej z kiełków pszenicy, który regeneruje łuski włosów. Ekstrakt z korzenia mniszka odżywia i zatrzymuje wilgoć, dzięki czemu włosy po umyciu są gładkie, lśniące i elastyczne.
W kryzysowej sytuacji - kiedy muszę wyjść z domu, a mój dwulatek nie pozwala mi na umycie głowy - stosuję szampon suchy, który ekspresowo poprawia (na kilka godzin) wygląd włosów i je odświeża. Do niedawna używałam szamponów zagranicznych producentów, obecnie testuję szampon suchy Cameleo marki Delia Cosmetics (4). Jest on przeznaczony do każdego rodzaju włosów. Nie zawiera parabenów, silikonów czy sztucznych barwników. Producent zapewnia, że nie pozostawia białych śladów na włosach - z tym jest różnie, zależy, czy uda mi się go rozpylić z dostatecznie dużej odległości, czy też nie. Niemniej na razie sprawdza się bardzo dobrze. Cieszy mnie, że jest dostępny w dwóch wersjach - o pojemności 50 ml (można więc zabrać go w podróż, do szpitala - albo po prostu nosić ze sobą w torebce) i 200 ml.
1 / 2 / 3 / 4
Zanim marka Vianek pojawia się na rynku, przez wiele miesięcy stosowałam poleconą przez dermatologa hipoalergiczną emulsję do mycia ciała Dermacid Plus (4), która fajnie natłuszczała skórę i eliminowała jej suchość, ale dość szybko się kończyła.
Wśród dezodorantów moim numerem jeden już od kilku lat jest kosztujący grosze antyperspirant w kremie Ziaja Soft (3), który bardzo dobrze radzi sobie ze średnią potliwością. Nie zawiera parabenów, alkoholu, barwników i konserwantów. Delikatnie pachnie i, co ważne, nie brudzi ubrań. Niestety ten dezodorant nie poradził sobie, gdy pojawiły się u mnie problemy ze zwiększoną potliwością, którą spowodowały zmiany hormonalne. Jako że nie chciałam w tej sytuacji sięgać po apteczne blokery, co sugerował lekarz, zaczęłam szukać alternatyw. Znalazłam Aquaselin marki Oceanic (2), antyperspirant przeciw silnej potliwości, który w tamtej chwili naprawdę od razu zadziałał i sprawił, że przestałam się przebierać kilka razy dziennie. Aquaselin posiada właściwości przeciwpotne, neutralizuje nieprzyjemny zapach oraz mniejsza skłonność do powstawania podrażnień. Ekstrakt z oczaru wirginijskiego i alantoina łagodzą zaczerwienienia i chronią naskórek przed uszkodzeniami mechanicznymi. Prowitamina B5 nawilża i wspomaga regenerację skóry. Kosmetyk nie szczypie, nie podrażnia delikatnej skóry pod pachami. Nie zawiera alkoholu, kompozycji zapachowej i barwników. Można do stosować po depilacji. Dezodorant nie brudzi ubrań.
1 / 2 / 3 / 4
Czytam coraz więcej pozytywnych opinii o kosmetykach mineralnych do makijażu (4), które są wolne od konserwantów i innych szkodliwych substancji. Mamy kilka rodzimych marek, które podobno produkują wysokiej jakości kosmetyki mineralne, między innymi Amilie Minerals, Anabelle Minerals czy Ecolore. Chciałabym sprawdzić, jak wyglądałabym w makijażu wykonanym tego typu kosmetykami, boję się jednak, że sama nie poradziłabym sobie z ich aplikacją - nie jestem biegła w aplikacji produktów sypkich... Kusi mnie także naturalna kolorówka Felicea (7). Marka w ofercie ma nie tylko pomadki, ale i cienie do powiek, róże, bronzery, kredki do oczu i korektory.
Skoro już jestem przy makijażu, to nie mogę nie wspomnieć, że wciąż szukam dobrego płynu dwufazowego do demakijażu oczu. Szukam i znaleźć nie mogę. Testowałam Ziaję, Lirene, Enilome, czyli Floslek dla sieci aptek Dbam o Zdrowie (według mnie to totalny bubel - wyrzuciłam go od raz po pierwszej nieudanej próbie zmycia makijażu)... Może płyn Paese (2) poradzi sobie z moją wodoodporną czarną kredką i tuszem do rzęs?
Choć peelingi stosuję bardzo rzadko, najczęściej wtedy, kiedy sobie o nich przypomnę, to jednak mimo wszystko stosuję. Najczęściej z polskich kupowałam te od Eveline, ostatnio w moje ręce trafiła Alterra z Rossmanna. Chciałabym jednak używać polskich peelingów naturalnych. Chętnie przetestowałabym peeling solny do ciała z żurawiną Mohosh (11) z masłem shea, olejkami i solą z Morza Martwego, cukrowy peeling do ciała zielona herbata Fresh&Natural (10) czy łagodząco wygładzający peeling do ciała Vianek z pestkami czarnego bzu.
Jeśli chodzi o pielęgnację dłoni i skórek, na oku mam nawilżający żel do mycia rąk Sylveco (9) z ekstraktem z liści podbiału oraz cytrynowy balsam do skórek i paznokci Fresh&Natural (6), który - według producenta - wzmacnia paznokcie i zapobiega ich rozdwajaniu się.
Skuteczne działanie szamponu botanicznego ATW sprawia, że mam wielką ochotę sięgnąć po inne kosmetyki tej marki, między innymi po tonik botaniczny nawilżający do twarzy (5) i botaniczny żel do mycia ciała i głowy, odmłodzenie fitohormonalne, piwonia i malina (8). Coś czuję, że byłabym z nich zadowolona tak, jak jestem zadowolona z szamponu...
1 / 2 / 3 / 4 / 5 / 6 / 7 / 8 / 9 / 10 / 11
- Justyna
Produkty marki Vianek znam i bardzo lubię, z polskich naturasów jest jeszcze Go Cranberry firmy Nova Kosmetyki - genialna sól peelingujaca i masło do ciała i jeszcze krakowska Elfa Pharm i seria Vis Plantis - genialna!
OdpowiedzUsuńUwielbiam Sylveco, Biolaven i Vianek - sporo o nich piszę. Hitem u mnie jest Lipowy micel i wspomniana pomadka z peelingiem :)
OdpowiedzUsuńProszę sprawdzić produkty Nacomi, teraz w ofercie pojawiły się produkty do demakijażu. Sama ich jeszcze osobiście nie używałam ale pozostałe uwielbiam
OdpowiedzUsuń